Luang Prabang
LaosMniejsze i jeszcze spokojniejsze Vientiane, zasadniczo trzy główne równoległe ulice, sporo małych sklepików z rękodziełem, małymi kafejkami jak i ładnymi restauracjami przygotowanymi czasem trochę pod bardziej wymagającą zachodnią klientelę lecz z cenami nie dużo wyższymi niż wszędzie wokół.Francuska architektura ponownie urzeka i daje jakiś spokój ducha.
Na chill dzienny jak i wieczorny zdecydowanie genialnym miejscem jest Utopia z widokiem na rzekę, sporą salą główną wyłożoną matami i leżankami z fajną muzyką spokojnie sączącą się z głośników, dając możliwość swobodnej rozmowy z poznanymi ludźmi.
Kończąc tam wieczór klasycznym „dwa kontrolne i spać” dostaliśmy się jednakże w jakiś zagadkowy sposób w szpony melanżu z poznanym dzień wcześniej szwajcarem Arnauldem, odwiedzając kolejnie Aussie Bar by posłuchać akcentu ludzi od kangurów a kończąc z zebranymi po drodze biesiadnikami w Luang Prabang Motorcycle Club, chyba najdłużej otwartym pubem w mieście, śmiejąc się w tle Buddyjskiej świątyni po drugiej stronie ulicy z naszych różnic kulturowych, narodowych, języków oraz oczywiście bluzgając na polityków zacierając wyimaginowane problemy świata, które już kompletnie przestały mieć jakiekolwiek znaczenie w tym pięknym miejscu i czasie.
Jedną z kilku głównych atrakcji miasteczka jest tu nieopodal wodostpad sin kuang na który wybraliśmy się ochoczo, zachęceni słowami poznanego w guesthousie walijczyka, iż po wspięciu się na szczyt można wykąpać się w czystym bajorku u źródła.
Akurat lao z przerwami już kolejny dzień i wspinaczka po błocie i glinie w dżungli w klapkach nie była zbyt zabawnym przedsięwzięciem ale cóż zrobić – człowiek musi się kiedyś umyć, więc w górę!
Podciąganie się na lianach by pokonać strome odcinki, zsuwanie się w klapkach lub myślenie o kamieniach i ostrych krzewach po zdjęciu by móc wbić palce w torf i utrzymać równowagę.. zdecydowanie nie lubię i nie umiem w dżunglę bez butów, pomysł podobny jak szpilki na Giewoncie.
Dotarcie na górę wynagrodziło jednakże tą niezmiernie odpowiedzialną wspinaczkę. Bajorka poprzecinane prowizorycznymi mostkami, woda bajkowo spływająca z kamiennej kanapy, huśtawka nad wodą i dodatkowo mała ilość ludzi bo plebs nie umie w dżunglę jeszcze bardziej ode mnie 🙂
Pewnie jak jest sucho to spacer po parku, a tak to mimo kąpieli i wciąż powracającym deszczom wracając skończyliśmy pięknie uwaleni trudną do zmycia błotogliną z rysami od krzaków na ciele, ale nie na honorze 🙂