Maciek - 19 listopada 2015 11.943456009355891 108.43488517113882

Tej miejscowości nie planowaliśmy odwiedzić, ale wyszło to jakoś z rozpędu by uciec z hałaśliwego rozkopanego Nha Trang. Jak się okazało na miejscu pomysł był strzałem w dychę.


Da Lat to zupełnie inny Wietnam jaki poznaliśmy. Gdyby ktoś porwał nas i wypuścił tutaj, byłby problem z powiedzeniem czy jest to nadal ten sam kraj. O wiele czyściej niż w pozostałych miastach, wyżej położone więc sporo chłodniej ( 23 stopnie w dzien i nawet 15 w nocy ) , architektura o mocnym wpływie francuskich kolonistów nosząca nawet znamiona posiadania planu urbanistycznego, wijące się czasem o sporym nachyleniu wąskie uliczki. Zaskakująco bardzo dużo miejscowych mówi tu po angielsku a w większości nawet zrozumiale.


Miasto znane z herbaty z karczocha i wiezy radiowej przypominajacej wieze Eiffela oraz dżemu truskawkowego i wina, które jest.. średnie.


Gastronomicznie miasto posiada swoją perełkę : Bąnh Trang ( benciaam z takim nie podwójnym a ale raczej 1.5  „a” 🙂 ), nazywana także przez miejscowych wietnamską pizzą, na papierze ryżowym z jajkiem, majonezem, serkiem krówki śmieszki, szczypiorkiem i reszta dodatków co komu odpowiada: od krewetek, przez te dziwne szare parówki, pasztet, mięso z konserw i oczywiście suszoną wołowinę oraz chilli. Świetna sprawa polecona przez spotkaną na ulicy Koreankę z naszego hostelu.


Wieczorem otwiera się w centrum nocny market z milionem dziwnych słodyczy i owoców, garkuchniami podającymi swe wynalazki zajadane gromadnie przez miejscowych oraz działu niepotrzebnych rzeczy z netto. W tym ostatnim przypadku określenie „kupa stoisk” jest tożsama z „stoiska z kupą” ale ma to swój czar.


Ponownie zrobiliśmy ucieczkę w mniej uczęszczane miejsca, no może poza „Crazy House” czyli budynkiem zaprojektowanym przez Dang Viet Nga – córki następcy Ho Chi Minha. Styl projektu  określany był zabawnie jako „Gaudi po LSD” co bardzo podkręciło nasze zainteresowanie, jednakże rozczarowaliśmy się widząc to betonowe dziadostwo na żywo. Ot, po prostu jest to brzydki pokręcony twór z koszmarów sennych behapowca, oddający jednakże bardzo dobrze ducha wietnamskiej myśli technicznej czyli pełnej niedoróbek prowizorki i braku estetyki. Taki troche Hundertwasser PRLu.


To pierwsze miasto w którym musieliśmy zarzucić na siebie wiatrówki wieczorem ale na szczęście zhandlowanie klapek na buty nie było konieczne 🙂


Da Lat ląduje u nas na 3 miejscu wśród punktów do odwiedzenia w wietnamie ( po Halong bay i Hoi An).


Update: Ostatni wieczór tutaj spędziliśmy w beepub, hostelu z barem na parterze z rockowa muzyką na żywo. Podskakiwanie do „Smells like teen spirit” grane przez miejscową kapelę z kalifornijczykiem na wokalu, (który był na miejscu od 10 dni i dostał angaż ot tak) w kraju rad, było niesamowitym przeżyciem. Lokal bardzo bardzo polecamy, bardzo otwarte międzynarodowe towarzystwo i stosunkowo niedrogie drinki robią z tego miejsca doskonałe miejsce do poznania innych podroznikow w luznej atmosferze przy fajnej muzyce.